Z czego znana jest Polska? O marketingu, wódce i skojarzeniach 🇵🇱

Zacznijmy od narzekania na budowle: Francuzi mają łatwiej, bo mają Wieżę Eiffla. Nowojorczycy mają łatwiej, bo mają Statuę Wolności. Anglicy mają łatwiej, bo mają Big Bena. Łatwo poszło, co? Marketing miejsc to nie jest taka bułka z masłem jak się wydaje.

Jeśli się dobrze zastanowimy, to co jest szczególnego w prostej wieży z kutej stali w kształcie litery A? Pałac Kultury i Nauki jest znacznie bardziej skomplikowany. Albo co ma w sobie pomnik z miedzi i stali, który unosi prawą rękę? Jest tylko 10 metrów wyższy od Jezusa ze Świebodzina!

Marketing miejsc? Najważniejsza jest opowieść

Oczywiście ciężko byłoby podrobić teraz takie budowle jak Koloseum z Rzymu czy Sobór Wasyla Błogosławionego z Moskwy, ale istnieją kraje o podobnych warunkach, które radzą sobie znacznie lepiej od innych. Zastanówmy się: Dlaczego Aspen znane jest na całym świecie, a Zakopane tylko w Polsce? Albo w czym Big Ben jest ładniejszy od budynku parlamentu w Budapeszcie?

Zobaczmy z trochę innej strony: kiedy mówię „Londyn” na myśl przychodzi ci pewnie czerwona budka telefoniczna, śmieszne taksówki, piętrowe autobusy i rodzina królewska (która wg szacunków na samym eksporcie przynosi Wielkiej Brytanii 160 mln funtów rocznie).

A kiedy zamkniesz oczy i pomyślisz o Las Vegas, to od razu widzisz ruchliwe ulice w środku nocy, film o kacu, hazard i mnóstwo innych używek i zabaw. To bardzo konkretne skojarzenia, które są jednym z filarów marketingu miejsc. No bo dlaczego miałbym chcieć jechać do miejsca, które jest nijakie? Nawet nie wiem jaką fotkę zrobię na insta, ani którą widokówkę wysłać do mamy.

Jakie polskie miejsca promujemy za granicą?

No właśnie wszystko naraz i to jest ogromny błąd. Nie istnieje jeden prosty obraz Polski. Fajnie, że mamy morze, góry, zabytki, historię, kopalnię soli, stare miasta, pierogi, Wawel, Pałac Kultury i Nauki, Zamek Królewski w Warszawie, Stocznię Gdańską, Solidarność i Roberta Lewandowskiego. Ale co z tego?

Zaprosiliśmy znanych YouTuberów do Polski, ale zrobiliśmy to źle

Kiedy usłyszałem o akcji #VisitPoland, wspierałem ją całym sercem. No bo jak dotrzeć z ofertą turystyczną do całego świata, jeśli nie przez YouTube? I wszystko spoko dopóki nie dowiedziałem się, że każdy z nich był wysłany w inne miejsce, w tym Pomorze, Małopolskę, Warmię i Mazury, Bieszczady oraz Podlasie i wybrane polskie miasta, w tym Kraków i Trójmiasto. Nie wiem jak mamy zrobić hype na jedno miejsce, kiedy zaproszeni turyści chodzą po jeziorach, lasach albo górach.

Jak inni widzą Polaków?

Bierzemy za pewnik, że Włosi są głośni, Niemcy ułożeni, Finowie zamknięci w sobie, a Amerykanie uśmiechnięci i otwarci. To też elementy marketingu. I choć słynna kampania z polskim hydraulikiem miała potencjał, to chyba nie została francuzom w pamięci na dłużej. Może powinniśmy postawić na naszą zaradność, pracowitość albo buntowniczość (nawet za czasów PRL)? Ten jasny kierunek sprawiłby, że Polacy będą „jacyś”, a nie „kolejny ze wschodniej Europy”. Szkoda, że Estończycy stają się tym nowoczesnym i zdigitalizowanym krajem, bo to też fajna cecha do zgarnięcia. No i mamy mnóstwo firm technologicznych, które godnie reprezentują nas na całym świecie, np. CD Project Red, producent gry Wiedźmin.

Musimy zdecydować, z czym Polska ma się kojarzyć

I nie jest to prosta decyzja. Każde miasto ciągnie w swoją stronę, a nam brakuje jednego kierunku. Jesteśmy od tego tak daleko, że nawet Pałac Kultury i Nauki w Wiadomościach został zastąpiony przez Zamek Królewski. Jestem przekonany, że spora część widzów uwierzyłaby, gdyby ktoś powiedział, że to Wawel.

Całą sprawę jeszcze utrudnia fakt, że (według mnie) Kraków ma więcej do zaoferowania turystom niż Warszawa. Zapytacie: ale jak to nie promować stolicy? Normalnie. Zobaczcie na Turcję (Stambuł), Australię (Melbourne) czy Brazylię (Rio de Janeiro). Czyli da się.

Francuski piesek, ciasto francuskie, klucz francuski, a co polskie?

No to wyobraźcie sobie, że w XVIII w. Polacy kojarzyli się Francuzom ze specjalną fryzurą. I wcale nie chodzi o to, że Polska to kraj łysiejących ludzi, w czym wyprzedzamy nawet Rosjan, a nawet przeciwnie: naszym znakiem rozpoznawczym był… zlepek włosów. Inaczej: polski kołtun (łac. Plica polonicaPlica neuropathica, ang. Polish plait, w pruskich charakterystykach używano nazwy Weichselzopf czyli warkocz znad Wisły). A co to jest? Jeśli jesz, to pomiń ten akapit.

Z Wikipedii: sklejony łojem i wydzieliną wysiękową (np. z powodu wszawicy) pęk włosów na głowie, powstały na skutek braku higieny lub niekorzystania ze szczotki bądź grzebienia. Całe szczęście po tych czasach zostały tylko dredy (dobra, żartuję, ale nie mogłem się powstrzymać). Jeśli nie fryzury, to co zostaje nam w XXI wieku?

A może alkohol to dobry produkt marketingowy?

American Airlines w kampanii promującej nowe połączenia zaprasza do Tel-Awiwu na piękne plaże, Casablanki na targ przypraw, Pragi na spektakl marionetkowy i Krakowa by… napić się wódki z przyjacielem. Czy jest w tym coś złego? Władze miasta bardzo się oburzyły i wysłały pismo do przewoźnika. W mediach mogliśmy przeczytać m. in.:

Kraków to jednocześnie nowoczesne centrum akademickie, które oferuje bogatą ofertę usług konferencyjnych i medycznych. To miasto, w którym na bazie dziedzictwa kulinarnego, produktów regionalnych i filozofii slow food rozwija się nowoczesna gastronomia. Doceniła to Europejska Akademia Gastronomiczna, która nadała Krakowowi tytuł Europejskiej Stolicy Gastronomicznej 2019 roku. Te fakty zostały pominięte przez specjalistów od reklamy tej linii lotniczej…”

Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, przeprosiny przyszły listem, co pojawiło się na oficjalnym profilu Krakowa na facebooku:

Wojenka Krakowa to zły pomysł

Przedziwna jest ta sytuacja: linie lotnicze za darmo promują dany region, a ten… grozi palcem. Niektórzy pewnie się oburzą, bo przecież „wódka z przyjacielem brzmi jak nazwanie Polaka chamem i pijakiem!”, ale ja się z tym nie zgodzę. Nic a nic. Alkohol może być nie tylko świetnym produktem marketingowym, ale i doskonałym wabikiem na turystów.

Gdzie jest dobre piwo? Oczywiście w Niemczech i Czechach! I żaden Jorgen ani Pavel nie obrazi się, gdy powiemy, że są w tym najlepsi na świecie. Na pewno nie zaczną się tłumaczyć, że „wcale nie są pijakami z wielkim brzuchem”.

A gdzie jest dobre wino? No pewnie, że we Włoszech i Francji! Gianluigi i Jean-Pierre nie będą nam mieli za złe, kiedy powiemy, że przyjechaliśmy do nich na wino. Mało tego, pewnie pochwalą się rodziną / znajomym / sąsiadem, który ma winnicę (a przecież to wciąż „miejsce w którym robi się alkohol”).

Jasne, że nie mając umiaru, zarówno winem jak i piwem można doprowadzić się do bardzo złego stanu. To jest alkohol i zapewne nieraz doprowadził do patologii. Ale czy takie są pierwsze skojarzenia z tymi trunkami? Na pewno nie w mojej głowie.

I tutaj przechodzimy do wódki

Jaka jest różnica pomiędzy kubańskim cygarem, a wszystkimi innymi? To pierwsze ma historię i dobry PR. Podobnie może być z wódką, która nie musi być tylko stałym elementem Brytyjskich wieczorów kawalerskich w Krakowie. Historia tego trunku sięga 3500 roku p.n.e., po drodze zaliczając wiele dworów i spotkań na szczycie. Granicą wejścia dla niezaawansowanych mogą być nalewki, których rodzajów nie sposób zliczyć.

Najlepsze jest to, że wódka w żaden sposób nie psułaby historycznego wizerunku Krakowa, a nawet byłaby jego doskonałym gastronomicznym uzupełnieniem. Poza tym nieważne jak bardzo będziemy się przed tym bronić – świat kojarzy nas ze wschodnią Europą i wreszcie mamy okazję wykorzystać to jako atut.

Źródła i inspiracje: Polimaty, Wikipedia, historia.org, wirtualnemedia